Buty Vans: dla jednych ikona i przedmiot kultu, dla innych trampki jak trampki. Kalifornijska firma stawia na klasykę kosztem innowacji i póki co wychodzi na tym doskonale. Skąd bierze się fenomen tych butów?
Właśnie z prostoty i… niskiej jak na amerykańskie warunki ceny, która pozwoliła Vansom nie tylko zaistnieć na rynku, ale dla wielu stać się uniwersalnym dodatkiem do stylizacji.
Tyle, że składanie całego sukcesu brandu na rzecz uniwersalnego designu, minimalizmu i niskiej ceny nie daje pełnego obrazu sytuacji.
Vans to przede wszystkim inspirująca historia. Bliskie związki z subkulturami surferów, skate’ów, muzyków młodego pokolenia. To opowieść o człowieku, który spełnił swoje marzenie posiadania własnego sklepu z obuwiem wytwarzanym na miejscu.
A że od początku był wyluzowany i trzymał swoją świeżo powstałą markę z dala od śmiertelnej powagi, czego przykładem może być choćby fakt, że swego czasu produkował nawet buty dla klaunów, z takim wizerunkiem wydawał się być skazany na sukces. Ten jednak wcale nie przyszedł od razu.
PIERWSZY SKLEP W ANAHEIM
Przełom w dziedzinie lekkiego obuwia na deskę dokonał się 16 marca 1966 roku. Wtedy właśnie w kalifornijskim Anaheim powstał sklep sprzedający obuwie dla surferów.
Wprawdzie surferzy podczas uprawiania swojego ulubionego sportu nie noszą na nogach butów, ale potrzebowali wówczas lekkiego obuwia, w którym mogliby wracać z plaży do domu.
Ojcami-założycielami sklepu o nazwie Van Doren Rubber Company, którzy odpowiedzieli na to zapotrzebowanie, była czwórka wspólników: Gordy Lee, Serge D’Elia, Jim Van Doren i Paul Van Doren. W annałach historii największymi literami zapisało się nazwisko ostatniego z nich.
Paul zyskiwał przychylność ludzi nieskończonym ogromem pasji do wytwarzania butów, a także autentycznością. Nie był typowym przedstawicielem branży obuwniczej, który skupiałby się tylko na swojej robocie, żywo interesował się surfingiem i kulturą skateboardingu.
Już pierwszego dnia sprzedał kilkanaście par Vansów. Wszystkie tworzył od podstaw na miejscu. Właściciele nowych par przychodzili z zamówieniem, Van Doren zabierał się do roboty na zapleczu, po czym jeszcze tego samego dnia klienci mogli odebrać swój upragniony model.
OKRES EKSPANSJI
Pierwsze lata zawsze są ciężkie, ale buty zakorzeniły się w zbiorowej świadomości amerykańskiej młodzieży i na okres gwałtownego rozwoju nie trzeba było długo czekać.
Jak podaje oficjalna witryna internetowa marki, do końca lat 70. Vans posiadał 70 sklepów w samej tylko Kalifornii. Do tego czasu zdążył również ruszyć ze sprzedażą za granicę.
W tym okresie doszło również do raczej zapomnianego dziś epizodu, jakim była produkcja Vansów na potrzeby amerykańskiego Departamentu Obrony oraz wojsk sił powietrznych USA. Nie odbiło się to jednak na charakterze marki, która od militarnego stylu trzymała się tak daleko, jak to tylko możliwe.
Minimalistyczne, estetyczne buty o słynnej, waflowej podeszwie przebijały się do popkultury. Stały się coraz częstszym widokiem na amerykańskiej ulicy.
CZARNE CHMURY
Każda wartościowa opowieść zawiera w sobie moment kryzysu. Nie inaczej wygląda sprawa w przypadku Vans.
Na początku lat 80. Paul Van Doren zaczynał odgrywać coraz mniejszą rolę w firmie. Był raczej żywym symbolem, niż faktycznym zarządcą międzynarodowej marki.
Nie wiadomo do końca, ile z tego przełożyło się na nadchodzący kryzys… Ale kryzys nadszedł – w postaci bankructwa.
W 1984 suma długu Vans wobec wierzycieli wynosiła 12 milionów dolarów. Paul nie był w stanie spłacić tej kwoty, ani nawet proponowanej przez bank mniej więcej połowy zadłużenia. Wniósł o upadłość firmy.
To nie był jednak wcale koniec Vans. Założyciel zakasał rękawy i w ciągu kolejnych dwóch lat systematycznie spłacał zadłużenie. A co było, gdy wyszedł już na prostą?
ODRODZENIE VANS
Okazało się, że zapotrzebowanie na jego trampki na rynku jest tak duże, że sprzedaż z miejsca ruszyła, wzbijając się na nieosiągalne wcześniej wyżyny.
Wystarczy powiedzieć, że przywoływana przed chwilą kwota 12 milionów dolarów wyglądała śmiesznie wobec zysków rzędu… 50 milionów. A tyle właśnie zarobiła firma Van Dorena, kiedy już po załamaniu sprzedała ponad 2 miliony par butów.
W 1988 legendarny założyciel Vans ustawił się na całe życie, sprzedając prawa do marki firmie bankowej o nazwie McCown De Leeuw & Co.
Z kolei w połowie lat 90. Vans zamknął swoją amerykańską fabrykę i rozpoczął tworzenie swoich produktów za granicą. A konkretnie w Chinach.
Nie odbiło się to na wynikach sprzedaży. Te ciągle pozostawały na satysfakcjonującym poziomie. Wszystko dzięki inwestycji marki w sporty ekstremalne, a zwłaszcza skateboarding – brand zaczął między innymi organizować zawody na profesjonalnym poziomie.
Również możliwość customizowania obuwia przez internet, udostępniona na początku lat dwutysięcznych, zrobiła swoje.
IKONICZNE MODELE
Tyle historia. Jej owocem są modele butów, które w niewiele różniącej się formie podbijają świat streetwearu od momentu powstania aż do dziś.
Poniżej przedstawiamy najsłynniejsze z nich.
VANS AUTHENTIC
Na samym początku był Vans #44, który z czasem zmienił swoją nazwę na „Authentic”. To chyba najprostszy w swym designie ze wszystkich butów Vans.
Ale prostota w tym wypadku wcale nie oznacza przeciętności. Siłą tego modelu jest jego uniwersalność. A ujmując rzecz innymi słowami – umiejętność dopasowania się do niemal każdej stylizacji.
Był to ulubiony wybór fanów jazdy na desce, przynajmniej do momentu pojawienia się modelu Era.
VANS OLD SKOOL
Old Skool to już trochę inna liga obuwia. Model ten jest bardziej masywny, choć wciąż lekki. Jego głównym znakiem rozpoznawczym jest charakterystyczna „fala” umiejscowiona po bokach cholewki, co ma nawiązywać do surferskiego rodowodu marki.
W odróżnieniu od Authentica, Old Skoole otrzymały też wyściełany kołnierz, co przełożyło się nie tylko na poczucie komfortu, ale również na stabilizację stopy.
VANS ERA
Ery pojawiły się po raz pierwszy w 1975 roku. Był to pierwszy model Vansów stworzony specjalnie z myślą o skateboardingu.
Wiele osób ma kłopoty z odróżnieniem ich od klasycznych Authenticów. Głównym wyróżnikiem między tymi dwoma modelami jest wyściełany kołnierz w Erze i dodatkowy szew w poprzek buta, mający podtrzymywać całą konstrukcję. Kołnierz w znacznym stopniu zwiększał stabilność stopy opierającej się na deskorolce.
Jeśli dodać do tego chwytną podeszwę, nie sposób się dziwić, że do dziś, po tylu latach, wciąż jest to pierwszy wybór wielu deskorolkarzy.
VANS CLASSIC SLIP-ON
Debiut Slip-Onów przypadł na 1976, a więc miał miejsce rok po premierze Vans Era. Podstawowym wyróżnikiem jest oczywiście, na co wskazuje sama nazwa, zupełny brak sznurowadeł.
Wygoda wkładania i zdejmowania tych butów jest tym większa, że po bokach cholewki umieszczono elastyczny, gumowy element, który ułatwia dopasowanie do stopy użytkownika.
Slip-Ony zyskały szaloną popularność, kiedy w 1982 roku premierę miał film „Fast Times at Ridgemont High”. Wszystko dzięki postaci granej przez Seana Penna, która występowała w obrazie właśnie w parze Slip-Onów.
To ten model jest najmocniej powiązany z najbardziej klasycznym deseniem marki Vans, czyli z czarno-białą szachownicą.
VANS SK8-HI
Sk8-Hi najczęściej określany jest jako Vans Old Skool, tyle że z wysoką cholewką i… W gruncie rzeczy, mniej więcej właśnie tak się ma sprawa z tym modelem. Pokrewieństwo dotyczy również kultowej „fali” z boku buta.
Wysoki kołnierz w klasycznej odsłonie Sk8-Hi jest wyściełany, co z jednej strony czyni buty stabilniejszymi dla stopy, a z drugiej dodatkowo ociepla, przez co jest to model najchętniej wybierany przez fanów marki w okresie jesienno-zimowo-wczesnowiosennym.
VANS ULTRARANGE
Przechodzimy do modelu, który dzieli użytkowników Vans. Trzeba przyznać, że UltraRange zdecydowanie odstaje od tego, co przyjęło się uważać za główny produkt brandu – czyli lekkie, uniwersalne trampki.
Miał on wypełnić lukę w ofercie producenta i stanowić konkurencję dla amortyzowanych kicksów pokroju tych, z jakimi na co dzień kojarzymy wytwory adidas, Nike czy New Balance.
Widać to szczególnie w modelach z serii Rapidweld, w których znaleźć można wiele autorskich, innowacyjnych technologii użytych w konstrukcji cholewki, języka czy wkładki amortyzującej… A Vans kojarzymy raczej z klasyką, ponadczasowością, a nie dążeniem do zrewolucjonizowania rynku i uzyskania jak największego komfortu.
Ale kto bogatemu zabroni bawić się w temat typowych sneakerów. Tym bardziej, że przecież produkcja modeli UltraRange nie oznacza nagłej zmiany kursu – Vans dalej wytwarza trampki i to głównie z nimi będzie kojarzony.
(Poza tym to wcale nie najbardziej spektakularny zwrot w temacie produkcji innych rodzajów obuwia. W zeszłym roku na sklepowych półkach pojawiły się nowe Vansy nawiązujące do trendu dad shoes.)
ULTRACUSH I COMFYCUSH DLA WIĘKSZEJ WYGODY
Nie ma się co oszukiwać, choć trampki są lekkie i praktyczne dzięki swej możliwości dopasowania do zdecydowanej większości ulicznych stylizacji, nie należą jednak do najwygodniejszych butów.
Converse, czyli największy konkurent Vansa, postawił na sprawdzone rozwiązanie i wykorzystuje w swoich kultowych All Starach wkładkę Ortholite.
Z kolei marka z Kalifornii zdecydowała się postawić na własne rozwiązania. Doprowadziło to do narodzin wkładek UltraCush oraz ComfyCush, które można znaleźć w wybranych wariacjach klasycznych modeli Vansów.
Obie wkładki są miękkie, sprężyste i nie rolują się, co pozwala przez długi czas cieszyć się niewielką poduszeczką, dopasowaną profilem do kształtu stopy i doskonale ją amortyzującą.
Jak znaleźć model z opatentowaną wkładką? Na szczęście jest to proste, ponieważ zdecydowana większość z nich posiada w nazwie człon „UltraCush” lub „ComfyCush”. Jeśli go w niej nie ma, a opis produktowy nie wskazuje inaczej, najprawdopodobniej w środku znajdziesz „zwykłą” wkładkę.
NIEUSTANNE KOLABORACJE
Vans nie spoczywa na laurach i nie ogranicza się do jednego podejścia do klasyki. W tym chyba zresztą tkwi największa siła przebicia marki.
Praktycznie przez cały rok do ofert sklepów na całym świecie wskakują nowe modele krążące wokół danego tematu, a jest ich całe mnóstwo. Jednym z przykładów może być zeszłoroczna kolekcja inspirowana działalnością NASA.
Do tego dochodzi mnogość kolaboracji z projektantami obuwia, znanymi postaciami z popkultury, a nawet z muzeami. To właśnie współpraca z amsterdamskim muzeum Vincenta Van Gogha okazała się jedną z najgłośniejszych kolaboracji ostatnich lat.
A skoro już mowa o oryginalnym i luźnym podejściu do klasyki, nie sposób nie wspomnieć o tym, że ikoniczne modele wciąż wypuszczane są w nowych wersjach, mniej lub bardziej różniących się od pierwowzoru.
Za przykład może posłużyć choćby kolekcja Vans w wersji patchworkowej czy niekonwencjonalne podejście do kultowej szachownicy, która niedawno uległa zniekształceniu w paczce inspirowanej złudzeniami optycznymi.
NIE TYLKO BUTY
Na samych sneakerach ekspansja marki się nie zakończyła. Miejski, wyluzowany styl Vans można znaleźć również na bluzach, koszulkach, skarpetkach… Ale i tak poza butami najbardziej znaczącą rolę w streetwearze odegrały plecaki.
Wspólnym mianownikiem z obuwiem producenta jest tu minimalizm. Prostota designu klasycznych modeli plecaków jest wręcz uderzająca: ot, duża komora główna zapinana na zamek błyskawiczny, w środku przegroda na laptopa, na zewnątrz doszyta kieszeń.
Tak z grubsza wygląda 90% plecaków Vans. Niby nic niezwykłego… Ale mają w sobie to coś, co sprawia, że dorobiły się statusu legendy i powędrowały daleko poza Stany Zjednoczone.
Brzmi znajomo? Dokładnie tak samo rzeczy się mają w przypadku butów.
GDZIE KUPIĆ BUTY VANS?
Oczywiście u nas. 🙂 Regularnie uaktualniamy naszą ofertę nowymi modelami, a ponadto posiadamy też klasyki, jakżeby inaczej.
Masz ochotę stać się bohaterem inspirującej opowieści, która pisze się od 1966 roku? Zajrzyj na Eastend.pl i spraw sobie parę kultowych Vansów!
Dodaj komentarz